To może ja odświeżę temat?

"Przygód" rozmaitych miałam wiele, począwszy od takich, że jako małe dziecko spadłam z piętrowego łóżka (ale chyba jestem jak Drake, bo nic mi się nie stało xD), poprzez próbę przejścia przez rzekę (widzę, że tu na forum incydenty z rzekami to chleb powszedni

), kończąc na zeszłowakacyjnej, kiedy to prawie zostałam utopiona w basenie w tle wesołego, rozkosznego krajobrazu Italii..
Aktualnie do głowy przychodzi mi jedna, dość ciekawa.

Wydarzyło się to parę lat temu. Było ciepłe lato, a ja przyjaciółką zawsze miałyśmy bzika na punkcie wszelakich horrorów, miejscowych legend, mrocznych miejsc... Po prostu lubiłyśmy się bać.

No i od znajomych doszły nas słuchy, że na sąsiednim osiedlu znajdują się bunkry i jeden z nich jest całkiem niedaleko, a - co więcej - wejście nie jest zakopane i nie przywalone niczym. I właśnie ta ekipa znajomych opowiadała nam, jak to tam poszli i coś słyszeli (już nie wspominając o tym, jakiego typu to były dzieci, młodsze nawet od nas i o ich niskim stopniu rozgarnięcia, trudno nam było uwierzyć, że tam weszli, a co dopiero w te niby-straszne opowiastki...)
Łatwo się domyśleć, że podziałało to na nas jak na wabik. "Znajomi" nie chcieli nas zaprowadzić, oprócz mojej jednej koleżanki z klasy (ona była tam z resztą, tylko nie wchodziła do środka, ale stwierdziła, że z nami może to zrobić). Wzięłyśmy jeszcze moją drugą kumpelę i pojechałyśmy jeden przystanek do krańcówki, i z pomocą koleżanki przeprawiłyśmy się przez blokowisko, przecięłyśmy tory (o przejściach cywilizowanych można pomarzyć, chociaż normalnie tam ludzie mieszkają, bo za torami jest kawałek lasu i dalej ogródki działkowe, o kamerach czy innych bajerach tym bardziej), poszłyśmy kawałek wzdłuż gęstwiny, znalazłyśmy ścieżkę i weszłyśmy między drzewa. Oczywiście padały teksty typu "Mam złe przeczucie", "Dziwna atmosfera nastała, jak przeszłyśmy przez te tory' i w ogóle. Siła sugestii.
Do bunkra były dwa wejścia, jedno z tyłu z drabinką, drugie bliżej - schodkami pod ziemię i przez drzwi do środka. Oczywiście wybrałyśmy to drugie. Kiedy już się przemogłyśmy, żeby zejść po tych schodach i zajrzeć przez te drzwi, od razu stwierdziłyśmy, że z naszą żałosną latareczką żadna z nas nie wejdzie tam sama na krok, a drzwi były żelazne i nie dało się ich ruszyć; od początku były uchylone i naraz mogła się przecisnąć tylko jedna osoba. W końcu jednak jakoś weszłyśmy, "Kasa" była jedna odważna i weszła pierwsza (ale i tak trzymałyśmy się za ręce). Jedna osoba stała na czatach z telefonem w ręce, na wypadek, gdyby "jakiś żul tam był i chciał nas zgwałcić czy coś" xD Nawet przy żałosnej latarce nie było widać ręki wystawionej tuż przed oczyma, jeśli się jej nie oświetlało...
Spędziłyśmy bardzo dużo czasu, wchodząc i wychodząc, aż w końcu dotarłyśmy do końca pierwszego korytarza (miał on może niecałe 4 metry długości). Dalej skręcał w lewo. Na prawo była mała wnęka, jakby tam miał być korytarz, ale najwidoczniej był zamurowany i była to może półmetrowa wnęka. Najodważniejsza z nas, która szła pierwsza, zerknęła w prawo i pierwszym co powiedziała, było słowo na literkę k, którego wszyscy się domyślamy, a potem zaczęła szybko oddychać i stwierdziła, że chce wyjść. Moja przyjaciółka spytała o co chodzi, a Kasandra powiedziała, że tam chyba leży... ludzka noga oderwana od ciała.

Marika stwierdziła, że Kasandra sobie żartuje (nie dziwie się, dziewczyna ma taki charakter

) i sama chciała się przekonać. Wzięła latarkę, zajrzała tam i krzyknęła. Oczywiście my również zaczęłyśmy się drzeć i zaczęłyśmy pędem przepychać się w stronę wyjścia. Gdy już wybiegłyśmy, dopiero zaczęła się zabawa. xD
Sterczałyśmy na skraju tego lasu i zastanawiałyśmy się, co robić.

Byłyśmy przerażone (w czasie II Wojny Światowej te bunkry naprawdę były używane, co tylko pobudzało naszą wyobraźnię), dziewczyny chciały nawet dzwonić po policję, ale ja (chociaż byłam zaraz po Marice najmniej opanowana z całej czwórki) świeżo stwierdziłam, że będzie niezły przypał, jak wezwiemy służby, a to jednak ludzka noga nie będzie... x.x No to one na to, żebym weszła i sama sprawdziła. Nie chciałam. W końcu postanowiłyśmy, że wejdą w trójkę z Izą, która wtedy stała na czatach, a ja zostanę. Weszły tam i akurat przyjechał na rowerze nasz kolega... Wziął się, przepraszam za wyrażenie, z dupy na tym odludziu, więc od razu był podejrzany. xD W każdym razie został z nami zainteresowany akcją. Wyszły (zdziwione na widok Artura), a Izka, która w sumie zawsze miała najbardziej stalowe nerwy z nas wszystkich, potwierdziła, że to wygląda jak noga "ubrana" w kawałek jakiegoś postrzępionego, ciemnego materiału.
W końcu weszłyśmy wszystkie, a Artur oparty o rowerek czekał (ryzykowałyśmy, bo w sumie był podejrzany, a do tego tchórzliwy xD). Przyznam, że to rzeczywiście trochę jak noga wyglądało... Teraz, kiedy to wspominam pamiętam, że nie byłam zbyt przekonana, ale wcześniejszy strach zrobił swoje, a poza tym w końcu nie przyglądałam się za bardzo... Byłam też zmęczona, byłyśmy na dworze już chyba 5 godzinę...
W końcu Artur pojechał, a dziewczyny miały wejść tam i ostatecznie sprawdzić, czy to noga czy nie. Przecież do tej pory żuli ani zombie nie spotkałyśmy, a noga raczej nie powstanie xD Chciałam iść z nimi, bo w sumie jeszcze bardziej bałam się zostać sama na górze w lesie, ale myśl, że ktoś mógłby zatrzasnąć te drzwi z nami w środku... Brr...
W końcu Izka wychodzi. Pytam "I co? To w końcu noga?", a ona na to "Ja pier*ole, to była poręcz od kanapy..."
